Z Arushy wyruszamy nad jezioro Manyara. Droga to kontakt ze światem. Tak jest na całym świecie. Róż nicą jest to, że w Afryce podstawowym krótkodystansowym środkiem lokomocji jest rower albo własne nogi. Ileś lat wstecz dziwiłem się, gdy ktoś opowiadał, że w Ameryce nie widać ludzi na drogach, ponieważ wszyscy jeżdżą samochodami. Były to czasy, gdy w mojej rodzinnej wiosce drogą przejeżdżał jeden samochód na kilka minut. Teraz XXI wiek i w Polsce prawie jak w Ameryce. Ale jest jeszcze Afryka, gdzie ludziom trudno zapomnieć o tym, że nogi są do chodzenia.
sobota, 27 marca 2010
Afryka - dzień 4 (Arusha)
Po nocy spędzonej w hotelu w Arushy pora ruszyć na podbój Tanzanii. Arusha to, jak mówią przewodniki, "stolica tanzańskiego safari" i to prawda. W mieście ruch, setki samochodów terenowych ruszających stąd do Serengeti i Ngorongoro. Bazar , sklepy, kantory, ruch, coś się dzieje.Na drogach samochody, dwukołowe wózki, autobusy, z których ktoś nawołuje potencjalnych pasażerów.
I w kolorze
Zastanawia mnie pewien kontrast. Ulica w Afryce żyje, Ulica to młodość, energia. Ta sama ulica ma też inna twarz, twarz którą można nazwać "bezruch". Murzyni śpieszą się gdy muszą, gdy nie muszą oszczędzają energie. Zamierają w bezruchu, zazwyczaj w grupie. W grupie raźniej , nawet wtedy gdy wszyscy milczą i nieruchomieją. Nie widać aby czuli presję taka jaka posiadamy my- Europejczycy. Bycie z kimś w grupie nie nie oznacza dla nich konieczności mówienia, żartowania, gestykulowania. Oni po prostu są obok siebie
I w kolorze
Zastanawia mnie pewien kontrast. Ulica w Afryce żyje, Ulica to młodość, energia. Ta sama ulica ma też inna twarz, twarz którą można nazwać "bezruch". Murzyni śpieszą się gdy muszą, gdy nie muszą oszczędzają energie. Zamierają w bezruchu, zazwyczaj w grupie. W grupie raźniej , nawet wtedy gdy wszyscy milczą i nieruchomieją. Nie widać aby czuli presję taka jaka posiadamy my- Europejczycy. Bycie z kimś w grupie nie nie oznacza dla nich konieczności mówienia, żartowania, gestykulowania. Oni po prostu są obok siebie
piątek, 19 marca 2010
Afryka - dzień 3 (przejazd do Tanzanii)
Dużo się dzieje w trzecim dniu. Rano wschód słońca w parku Amboseli, obiad, wizyta w wiosce masajskiej, a po po południu przejazd do Arushy w Tanzanii.
Mijamy kenijskie wioski.
Nasz przewodnik zawozi nas na granicę Kenii z Tanzanią. Mamy czekać, autobus opóźniony. Kiedyś na pewno przyjedzie. Wyjechał więc i przyjedzie.Załatwiamy szybko i sprawnie wizy (50USD) i czekamy.
Od wyjazdu z Polski wpadam w afrykański klimat. Stresy i pośpiech zostały w Polsce.Przypomina mi się film disneya i popularne tutaj powiedzenie HAKUNA MATATA.
http://www.youtube.com/watch?v=tcxFKbMiNH8
Czas na granicy płynie wolno. Młody chłopak próbuje mi sprzedać okładki na paszport, inny próbuje wcisnąć jakieś orzeszki. Każdy biały na horyzoncie to milioner, któremu trzeba coś sprzedać po cenie jak dla milionera. Poza tym dzieje się niewiele. Urzędnicy, policjanci i celnicy w lekkim letargu. Wpadam w ten sam klimat, siedzę i patrzę. Nic nie muszę nie muszę rozmawiać, nie muszę się spieszyć, po prostu jestem i czekam. Przez granicę przejeżdżają od czasu do czasu ciężarówki z towarami, terenowe samochody z turystami i busy z miejscowymi. Nasz bus nie nadjeżdża. Tę graniczną harmonię zakłóca wizualnie rosyjska rodzina. Z osobowego samochodu wysiada cztery osoby , rodzice i dwójka nastoletnich dzieci. Bladość ich skóry nie zostawia cienia wątpliwości, że przybyli z północy. Ubrania całkowicie nieafrykańskie i nieturystyczne , staranie ułożona tleniona fryzura pani, brak przewodnika, wszystko sprawia dość dziwne wrażenie. Ludzie z innej planety.
Mija godzina, dwie, trzy, przyjeżdża nas bus.
Siadam obok pani "hipiski". Po chwili kobieta wyciaga iMaca oprawionego w skórę zebry i zaczyna pisać. Wyciągam notes i tez usiłuję. Dość karkołomne to zadanie mając na uwadze to że co chwila bus zdjeżdza z głównej drogi (objazdy) . Kobiety w busie opatulają się chustami , starając się chronić przed pyłem wypełniającym wnętrze.
Mijamy kenijskie wioski.
Nasz przewodnik zawozi nas na granicę Kenii z Tanzanią. Mamy czekać, autobus opóźniony. Kiedyś na pewno przyjedzie. Wyjechał więc i przyjedzie.Załatwiamy szybko i sprawnie wizy (50USD) i czekamy.
Od wyjazdu z Polski wpadam w afrykański klimat. Stresy i pośpiech zostały w Polsce.Przypomina mi się film disneya i popularne tutaj powiedzenie HAKUNA MATATA.
http://www.youtube.com/watch?v=tcxFKbMiNH8
Czas na granicy płynie wolno. Młody chłopak próbuje mi sprzedać okładki na paszport, inny próbuje wcisnąć jakieś orzeszki. Każdy biały na horyzoncie to milioner, któremu trzeba coś sprzedać po cenie jak dla milionera. Poza tym dzieje się niewiele. Urzędnicy, policjanci i celnicy w lekkim letargu. Wpadam w ten sam klimat, siedzę i patrzę. Nic nie muszę nie muszę rozmawiać, nie muszę się spieszyć, po prostu jestem i czekam. Przez granicę przejeżdżają od czasu do czasu ciężarówki z towarami, terenowe samochody z turystami i busy z miejscowymi. Nasz bus nie nadjeżdża. Tę graniczną harmonię zakłóca wizualnie rosyjska rodzina. Z osobowego samochodu wysiada cztery osoby , rodzice i dwójka nastoletnich dzieci. Bladość ich skóry nie zostawia cienia wątpliwości, że przybyli z północy. Ubrania całkowicie nieafrykańskie i nieturystyczne , staranie ułożona tleniona fryzura pani, brak przewodnika, wszystko sprawia dość dziwne wrażenie. Ludzie z innej planety.
Mija godzina, dwie, trzy, przyjeżdża nas bus.
Siadam obok pani "hipiski". Po chwili kobieta wyciaga iMaca oprawionego w skórę zebry i zaczyna pisać. Wyciągam notes i tez usiłuję. Dość karkołomne to zadanie mając na uwadze to że co chwila bus zdjeżdza z głównej drogi (objazdy) . Kobiety w busie opatulają się chustami , starając się chronić przed pyłem wypełniającym wnętrze.
środa, 17 marca 2010
Afryka - dzień 3 (szkoła)
wtorek, 16 marca 2010
Afryka - dzień 3 (wioska masajska)
Po południu w planie wizyta w wiosce masajskiej.
Według naszej "cywilizowanej" miary bieda, biedne domki, biedni ludzie, biedne psy i biedne dzieci w masajskiej szkółce. Przyjeżdżamy z cywilizowanego świata, szczęśliwi, że udało nam się dostać dwa tygodnie urlopu, że możemy przez te dni nie odbierać maili, nie odpowiadać na telefony. Cieszymy się, że słońce, że w oddali widać Kilimandżaro, że dzikie zwierzęta. A potem wracamy do szarych krajów, pracujemy ciężko, aby nasze domy w których siedzimy zamknięci były jeszcze piękniejsze, aby kupić nowy TV, aby kupić nowy samochód, aby MIEĆ, aby zazdrościć tym co mają więcej, aby żyć z zegarkiem w ręku, aby chodzić do psychologa (może powie jak żyć) i ....czekać rok na dwa tygodnie, w ciągu których zwalniamy i w ciągu których może uda nam się posmakować prawdziwego zycia.
Czy naprawdę Masajowi są ubożsi od nas ?
Czy są bardziej nieszczęśliwi?
Trochę w kolorze
Kosciół
Czasami trudno się zdecydować jakim aparatem robić zdjęcia;)
Kilka zdjęć w obiektywie plastikowego aparatu
Według naszej "cywilizowanej" miary bieda, biedne domki, biedni ludzie, biedne psy i biedne dzieci w masajskiej szkółce. Przyjeżdżamy z cywilizowanego świata, szczęśliwi, że udało nam się dostać dwa tygodnie urlopu, że możemy przez te dni nie odbierać maili, nie odpowiadać na telefony. Cieszymy się, że słońce, że w oddali widać Kilimandżaro, że dzikie zwierzęta. A potem wracamy do szarych krajów, pracujemy ciężko, aby nasze domy w których siedzimy zamknięci były jeszcze piękniejsze, aby kupić nowy TV, aby kupić nowy samochód, aby MIEĆ, aby zazdrościć tym co mają więcej, aby żyć z zegarkiem w ręku, aby chodzić do psychologa (może powie jak żyć) i ....czekać rok na dwa tygodnie, w ciągu których zwalniamy i w ciągu których może uda nam się posmakować prawdziwego zycia.
Czy naprawdę Masajowi są ubożsi od nas ?
Czy są bardziej nieszczęśliwi?
Trochę w kolorze
Kosciół
Czasami trudno się zdecydować jakim aparatem robić zdjęcia;)
Kilka zdjęć w obiektywie plastikowego aparatu
Subskrybuj:
Posty (Atom)